Bieszczady
09-11.04.2005 r.

Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki.

Heraklit z Efezu. Fragment dzieła O przyrodzie

Kazik, śledzący informacje dotyczące poziomu wody w rzekach bieszczadzkich dał sygnał, w najbliższy weekend będzie woda.
Późnym wieczorem w piątek, w siedmioosobowym składzie dotarliśmy do pensjonatu Maria w Wetlinie i w sobotę o godzinie dziewiątej rano wyjechaliśmy nad Smerek, w rejon ujścia potoku Rybnik.
Już po kilku minutach doceniliśmy ten, głęboko wcięty w dolinę i malowniczy potok. Smerek ma wyraźny spadek, więc i nurt jest bystry. Od czasu do czasu koryto potoku przegradza zwalone drzewo, zaś w rejonie Kiczerki jest największa atrakcja Smereka – prożek otoczony solidnymi kamieniami, przez które pędzi nurt naszego potoku. Tutaj po raz pierwszy ustawiliśmy asekurację oraz ekipę filmowo-fotograficzną. Kolejni kajakarze radzili sobie jednak dobrze, tylko jedna podpórka. Ze względu na przewidywane trudności płynęliśmy w ustalonym szyku, z Grzegorzem na początku i Kazikiem na końcu grupy. W środku Marcin i ja z naszej grupy turystycznej (Kazik i My) oraz trzech kajakarzy górskich z Habazi (Kuba, Krzysztof i Złoty). Po emocjonującym początku spływu Smerekiem, Wetlina, zbierająca jego wody, przez długi czas wydawała się być rzeką łagodną.
Zatrzymaliśmy się w Jaworcu, aby odwiedzić schronisko PTTK. Pod schroniskiem grupa z gitarą, jak się okazuje, jeden z turystów to kajakarz ze Szczecina. W środku schroniska wita nas Łukaszek, Pan na Jaworcu, barwna postać bieszczadzka, prywatnie przyjaciel Kazika i Grzegorza. Słynne są wieczory w schronisku, kiedy Łukaszek bierze za gitarę i śpiewa ludowe piosenki z tych stron.
Ugoszczeni, ruszamy dalej.
Od tzw. Bramy Sinych Wirów zaczyna się przełom: rzeka jest kręta, duży spadek z serią progów skalnych, które przy tym poziomie wody tworzyły wysokie, nakładające się fale, często sięgające twarzy. Cały czas trzeba było uważnie manewrować pomiędzy głazami. Najwięcej emocji dostarczył nam jednak, tzw. Grzebyk, czyli skalne rumowisko będące pozostałością po Szmaragdowym Jeziorku. Przed spłynięciem przez Grzebyk, kolejny postój na przygotowanie asekuracji i stanowisk filmowo-zdjeciowych. Poprzednim razem, w 1999 roku, było tutaj znacznie spokojniej. Mimo to grupa spływa gładko, jest tylko jedna eskimoska. Atrakcyjnie wyglądają kadry filmu realizowanego przez Marcina, podobają się nam uchwycone sytuacje.
Aż do ujścia do Solinki, Wetlina jest ciągle burzliwa, fale bez przerwy zalewają kajak i uderzają w piersi.
Za ujściem, z przeciwległego zbocza wita nas gwizd. To sygnał od Wojtka, przyjaciela naszej grupy. Tak gorąco zapraszał nas do siebie, że jadąc w Bieszczady, nie byliśmy w stanie nie zatrzymać się w Sanoku. Bardzo chętnie przyjął naszą prośbę o pomoc logistyczną.
Wojtek, prawdziwy obywatel świata, powrócił w rodzinne strony, gdzie jest liderem grupy projektantów pracujących dla jednego ze znanych, światowych koncernów. Zespół projektowy, składający się z wytrawnych turystów, obok swej głównej działalności, opracował konstrukcję symulatorów do doskonalenia narciarskich technik zjazdowych. Na naszą prośbę, obiecali pomyśleć o symulatorze do doskonalenia techniki eskimoski.
Aktualnie Wojtek powrócił do swego młodzieńczego hobby realizowanego z Klubem Pluskon i wspólnie z żoną pływają kajakami po Sanie. A zapowiada się, że niedługo będzie pływał także z nami.
Spływ zakończyliśmy w Polankach, po przepłynięciu 28 kilometrów. Trafiliśmy na optymalny średni stan wody, bo zarówno przy niskim stanie, jak i wysokim, rzeki te są niespływalne dla turystów.
O godzinie 22.00 wszyscy uczestnicy, bez żadnego nakłaniania, położyli się do łóżek.

Niedziela była przewidziana na przepłynięcie potoku o trzech nazwach: Prowcza, Nasiczniański Potok i Dwernik. Szlak ten jest dla kajakarzy, którzy chcą obcować z dziką naturą, niekoniecznie ryzykując życiem.
Na starcie w Berehach Górnych wzbudzamy zainteresowanie Straży Granicznej, ale szybko przełamujemy formalną atmosferę rozmowy.
Prowcza z początku jest małą, kamienista rzeczka, która niepostrzeżenie, zasilana przez liczne potoki, zwiększa masę prowadzonej wody. Cały czas utrzymuje wysoki spadek i staje się bardzo wymagająca. Kamienie zostają zastąpione przez prożki, z których najtrudniejsze są przed Nasicznem. Tutaj tradycyjnie ustawiamy asekurację i stanowiska dokumentacji zdarzeń. Najwięcej emocji przeżyłem tutaj ja, ale wszystko skończyło się dobrze, co zostało precyzyjnie uwiecznione na filmie. Poniżej progów, potok w dalszym ciągu wymaga dużej uwagi. Więcej emocji przed ujściem Potoku Caryńskiego, gdzie sekwencja 70 – 80 cm prożków zmusza nas do zwiększonej uwagi – bardzo ładny przełomie.
Spływ kończymy w Dwerniku, obok budowanego ośrodka rekreacji.
Kazikowi było jednak mało i zaproponował ekspolarcję Potoku Caryńskiego, który był mocnym akcentem tego dnia. Piątka kajakarzy spłynęła dolnym odcinkiem potoku, charakteryzującym się dużym spadkiem i dużą ilością skał oraz kamieni. Było to najtrudniejsze miejsce i doskonałe podsumowanie drugiego dnia pływania.
Po powrocie idziemy do kawiarni Stałe Sioło, gdzie ma miejsce burzliwa dyskusja dotycząca rozumienia konieczności uzupełnienia basenowych treningów rozpływaniem, po to, by efektywnie pokonywać dłuższe odcinki rzek.
Emocje wygasiła dobra muzyka serwowana przez Pana Aleksego, miłośnika Billa Evansa i wczesnego Milesa Davisa. W ubiegłym roku gościł on w swojej kawiarni A. Koreckiego i P. Barona, który grał z lokalnymi zespołami folkowymi. Z tutejszej płytoteki, polecam Bartolowi, Diaspora Soul, płytę amerykańskiego klezmera Stevena Bernsteina,
Natomiast palaczom polecam konkurencyjny (?) lokal, Baza Ludzi z Mgły. Syn Wojtka po powrocie z tamtego lokalu, jest wietrzony przez tydzień.

W poniedziałek nie wolno było myśleć o niczym innym, niż o Potoku Mucznym. Kazik gładko załatwił wszystkie możliwe zgody i pojechaliśmy w kierunku Tarnawy Niżnej. Wysiedliśmy tuż przed miejscowością Muczne, na łączce ukwieconej przebiśniegami. Na ich widok, Marcin zaczął szaleć z kamerą.
Początek tego odcinka potoku, to typowa zwałkowa rzeczka. Po wejściu w przełom, Muczny pokazał zęby.
Duży spadek, bystry nurt, skałki, kamienie; a że jest potokiem niezbyt szerokim, powodowało, że każda kłoda i krzaki wchodzące w nurt, stanowiły problem techniczny. Efekt, pierwsze dwie kabiny w Bieszczadach.

Podsumowując, chciałbym powiedzieć, że Kazik przygotował wyśmienity program, wyśledził optymalną porę wyjazdu, cały czas była zapewniona dobra asekuracja, no i nikomu nie zdarzyło się zgubienie kajaka. Warto podkreślić, że każdy z uczestników miał w kajaku rzutkę.

Letman